Słońce powoli zbliżało się ku końcowi swojej codziennej wędrówki po niebie. Cisza nadchodzącego wieczoru z zapałem starała się przepędzić ostatnie oznaki dziennej bieganiny. Spojrzała na zachód i czym prędzej ze wstrętem odwróciła głowę. Chmury, które zachłannie okupowały jedną trzecią widnokręgu zapowiadały znowu nocne opady deszczu. Nie kochała wilgoci. Wolała już głód, a nawet pewne dolegliwości, które po jakimś czasie i tak opuszczały jej młode ciało. Rozciągnięta niczym sprężyna na swoim punkcie obserwacyjnym lustrowała wnikliwie podejście od ścieżki. Na chwilę obecną panował błogi spokój. Nawet sowa, która często o tej porze przysiadała na gałęzi starej czereśni, tym razem zdecydowała się by nie wystawiać dzioba ze swojej czatowni. Może trochę z nudy, a może z konieczności młoda kotka pociągłymi ruchami języka zaczęła pielęgnować swoje futro. Pod tarką jego wilgotnej skórki wyczuwała zgrubienia blizn, które na skórze pozostawiły liczne kontakty ze szczurzymi zębami. Na szczęście były to z reguły ugryzienia powierzchniowe, które łatwo dały się wylizać. Uśmiechnęła się zdawkowo wspominając swoje liczne zwycięstwa. Nawet w sytuacji gdy przeciwników było dziesięć razy więcej, potrafiła z zagrożenia wyjść obronną łapą, pozostawiając za sobą liczne ciała napastników. Widziała też jego. Tego którego nieprzychylne spojrzenie sprawiało, iż przez cały czas musiała zachować maksymalną ostrożność. Siedział na murku i przyglądał się jak ośmiu jego podwładnych starało się dopaść do jej gardła. Pozostawiła po sobie pięć sztywniejących ciałek i czmychnęła znacząc drogę swojej ucieczki kropelkami krwi z pogryzionej tylnej łapy. Na pierwszy rzut oka był właściwie całkiem zwyczajny. Nawet wielkość jego w żaden sposób nie wskazywała, że jest kimś znaczącym. Jednak gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, dostrzegła jego inteligencję połączona z nienawiścią. Raz nawet szczury próbowały wedrzeć się do jej gołębnika, jednak z uwagi na to, że mądrze usadowiła się na swojej wysokiej półce i uzbrojoną łapą strząsała je w przepaść niczym dojrzałe gruszki z gałęzi, poniosły dotkliwe straty i nie powtórzyły więcej tego pomysłu. Ostatnimi dniami ich agresja jednak delikatnie zelżała, a nawet jakby uspokoiła się całkowicie. Sprytka przyjęła to jako kulisy manewru przegrupowania sił i w dalszym ciągu nie zmniejszała swojej ostrożności. Tym bardziej, że w jej ciele następowały w piorunującym tempie niesamowite zmiany. Co dzień bardziej wyczuwała gdzieś pod swoim sercem delikatne ruchy. Tak. Była w ciąży. Natura nie czekała na oklaski i pałacowe wnętrza, a gorące uczucie, które nagle owładnęło ją bez reszty sprawiło, że przesiadywała na daszku drewutni przez kila kolejnych nocy. Wiedziała dobrze że każdy kot ma swoje ścieżki i wcześniej czy później jej kocur pojawi się ponownie. Cały teren dookoła zaznaczyła śladami zapachowymi i zamieniła się w nerwową niecierpliwość. Przybył na trzecią noc niczym rycerz w lśniącej zbroi i stał się jej jedynym, który w ekspresowym tempie nauczył ją co to jest miłość. Był rudo-brązowy, silny i czuły. Mówię jedynym, choć to jest stwierdzenie w kocim znaczeniu. Jedynym na trzy dni. Te trzy dni, które z takim rozrzewnieniem wciąż wspomina, gdy w ciszy odpoczywa po nocnych wyprawach. Ale nie ma się czemu dziwić, w końcu koty to nie ludzie. A może na szczęście nie. Zawsze przecież jednej kotce bezpieczniej przychodzić do legowiska z kociakami niż, urządzać tam całe procesje. Natura o swoje dzieci potrafi zadbać.
(...)