Podejdź do krawędzi. Nie bój się. Byłeś tu nie raz. Zawsze sam, bo to jedno z tych miejsc w które nie zabiera się niczego i nikogo. Może wynika to z braku a może jest aktem miłosierdzia wobec tych, którzy widzą jeszcze sens i nie chcą spadać. Nawet z tobą. Podejdź. Nie nauczę cię latać ale dam wybór. Wciąż jeszcze go masz, choć trzeba ci o tym ciągle przypominać. Możesz być i mieć, kochać i nienawidzić. Liczyć godziny i dni, usychać z tęsknoty. Cieszyć się albo rozpaczać. Nadawać dniom imiona żywych ludzi, nocami szeptać w mrok zaklęcia do umarłych. Wszystko zależy od ciebie. Anny już nie ma, ale ty wciąż tutaj jesteś. Za chwilę zacznie świtać. Za dnia wyraźniej widać czyjąś nieobecność ale też łatwiej udawać, że wszystko jest w porządku. Człowiek zajęty jest pracą, drogą z miejsca na miejsce. Otaczają go ludzie, którzy są, a skoro są, to mówią. Dużo i głośno. Śmieją się. Popychają do przodu i chcesz czy nie idziesz. Wieczorami znikają. Wracają do swoich domów. Mężów, żon. Dzieci. Zasypiają i budzą się przy nich. Przy nich. Nie na krawędzi. Choć jak powiedział ci kiedyś bardzo mądry człowiek, to że ktoś nie jest sam i ma wszystko to co ty straciłeś, to nie oznacza że nie zmaga się z tym samym co ty. Ta pustka w środku pojawia się od tak. Pozornie wszystko w twoim życiu gra ale nagle staje się niczym. Nie jest tym czego chcesz. Czego pragniesz. Co trzymałoby cię w pionie. I wtedy upadasz. I jedyne czego chcesz to zniknąć. Przychodzisz nad urwisko. Gladzisz jego krawędź jak plecy kochanki, która obiecuje chwilę rozkoszy. Delektujesz się dotykiem. Tym jak dotykana powierzchnia odwzajemnia pieszczotę. Orgazm czyli spełnienie towarzyszące spadaniu szybko mija. To tylko chwila. Zbyt krótka by się nasycić. Gdzie wtedy spadamy i jakim cudem wracamy w to samo miejsce? Tego nie wie nikt. A przynajmniej nie na pewno .
(...)