Pił. Trzeźwiał. Pił. Trzeźwiał. I znowu pił. Stracił wszystko co miał. Co mógł mieć. Całe jego życie to walka z własnymi słabościami, z nałogiem, którego nie potrafił pokonać.
A Renata? Renatę znał jeszcze z liceum. Była ładna i miła. Można się było z nią zapomnieć na tyłach miejscowej dyskoteki, a kiedy upominał się o nich świat można było się rozejść, każde w swoją stronę. Bez żalu, pretensji i całej tej babskiej histerii. Renata była chyba jedyną kobietą w jego życiu, która niczego nie oczekiwała i nie obiecywała. Dlaczego jej wtedy nie zatrzymał przy sobie? Dlaczego nie oswoił na tyle żeby zechciała mu zaufać i dzielić z nim cały ten okrutny bezsens jakim jest życie? Świat pełen obłudy i kłamstw. Strachu i strachów. Takich z których się nie wyrasta. Na które nie pomaga włączone światło. Na które nawet pełna butelka bywa za mała. Nie pamięta już ile razy się podnosił i znowu upadał. Stało się to rutyną. Jakimś chorym sposobem na życie. Doprowadzenie siebie nad samą krawędź, odwyk i kilka dni, tygodni, czasem nawet miesięcy w miarę normalnego życia. W miarę. Bo ani domu, ani rodziny. Żadnej stałej pracy, żadnych znajomych z którymi możnaby pogadać. Chyba, że o piciu. O brudzie tego miasta, który trzeba czym prędzej zmyć, zdezynfekować. Ludzi, ulice. Swoje myśli i sny.
(...)
Pozdrawiam serdecznie.